niedziela, 21 listopada 2010

Puder prasowany YSM, Inglot - recenzja

Share it Please

Przepraszam za przerwę, jednak nie dość, że byłam strasznie zabiegana w tym tygodniu, to w dodatku przekroczyłam limit na iPlusie i Internet działał mi baaardzo wolno. ;-) Teraz wracam i zabieram się za nadrabianie. :) Dzisiejsza recenzja krótka, bo aż szkoda poświęcać więcej czasu takiemu... produktowi.

Prasowany puder YSM - Inglot


Puder Inglota kupiłam w zasadzie przez przypadek. Potrzebowałam pilnie jakiegoś prasowanego pudru matującego, przechodziłam obok ich sklepu i zachęcona przez sprzedawcę oraz skuszona niską ceną (19zł), zakupiłam. Żałuję.

Ten puder jest chyba najgorszym w mojej dotychczasowej kosmetycznej karierze (;)). A testowałam ich już wiele, od tych po parę złoty, po te po kilkaset. Nigdy jeszcze żaden mnie tak nie rozczarował.

odcień Y57
Matujący? Dobre sobie. Matuje średnio na 30min, potem już cera zaczyna brzydko wyglądać i powoli się świecić. To miało być główne zadanie tego produktu, zadanie, w którym zupełnie się nie sprawdził. A gdyby tego było mało, zostawia okropne smugi! Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego. Obojętnie czym nie nałożę, jaką techniką, i tak smugi są. Bardzo łatwo uzyskać nim efekt maski... Na twarzy wygląda po prostu brzydko, nie wtapia się ładnie. Widać, że coś na niej mamy. Zamiast poprawiać urodę, tylko ją psuje.
Konsystencja również jest nie za ciekawa. Bardzo mocno się pyli, łatwo się kruszy.

Porażka na całej linii. Nie polecam kompletnie.

2 komentarze:

  1. dzięki za ostrzeżenie ;)

    Zapraszam do mnie pataq.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. uuu ale żenada, taki bubel od Inglota! Współczuje nieudanego zakupu i dzięki za przestrogę!

    OdpowiedzUsuń